poniedziałek, 26 grudnia 2011

Ewa Szykulska: jestem taki brat łata - wywiad z aktorką

Aktorkę o niewątpliwym talencie komediowym i ujmującym sposobie bycia obecnie oglądamy w ,,Plebanii". Ewa Szykulska opowiada tvp.pl o podróży na Syberię, a także o tym, czy Polacy potrafią śmiać się z siebie.

Pojawia się Pani w „Plebanii”. Kim jest Pani bohaterka?

– Gram panią Renię. To pierwsza Renata w kolekcji imion w ciągu 40 lat mojego „aktorowania”. Jest to bardzo sympatyczna starsza pani, wdowa opiekująca się niepełnosprawnym sąsiadem. Jacek jest po wypadku i jeździ na wózku. To fantastyczny młody człowiek, ale zwątpił, że spotka go jeszcze coś dobrego. Moja Renia próbuje dać mu nadzieję, że jego los się jeszcze odmieni...

Kiedy odkryła Pani w sobie talent komediowy?

– Pierwszą „gorzką komedią” była „Kariera Nikodema Dyzmy”. Jeśli gra się hrabinę, która nazywa się Lala Koniecpolska, to trzeba podejść do takiej postaci bardzo serio. A mówiąc poważnie, zawsze – bez względu na to czy grałam główną rolę, czy epizod – cieszyłam się tak jakby to była moja ostatnia rola w życiu. Większość ludzi myśli, że granie w komediach przychodzi łatwo i jest to wyłącznie dobra zabawa. Ale rozbawić i rozczulić widza jest bardzo trudno w naszych „rozwichrzonych” czasach.

Pani chyba nie ma z tym problemu?

– Miło dawać ludziom radość. Jeśli uda mi się wywołać troszeczkę uśmiechu na ich twarzach, dodać im wiary w siebie i w świat, sama czuję się jakbym była lepsza, szczęśliwsza, ładniejsza.

Polacy potrafią się szczerze śmiać?

– Nie jestem tego pewna. Jest bowiem różnica między wymuszonym sarkastycznym uśmieszkiem, a szczerym niepowstrzymanym śmiechem. Nie każdy z nas potrafi „rechotać” całym sobą jak dziecko, ale warto się tego nauczyć, bo to dotlenia mózg.

A co śmieszy Ewę Szykulską?

– Wszystko i nic. Dlatego często ogarnia mnie gorzki śmiech.

Często śmieje się Pani z samej siebie?

– Całe życie traktuję siebie z przymrużeniem oka i zwłaszcza w stresowych sytuacjach stroję sobie żarty. Niektórych to irytuje, ponieważ u nas preferuje się ludzi poważnych i dostojnych. Ja natomiast nie wymagam traktowania mnie na dystans. Jestem zwyczajna, pospolita, dostępna... I dobrze mi z tym. Lubię bliskość, patrzenie sobie w oczy, podawanie rąk.
Lubi Pani podróżować?

– Właśnie wróciłam z Syberii. Byłam tam członkiem międzynarodowego jury na festiwalu filmowym. Ostatnio często mi się to zdarza.

W jakim miejscu na świecie czuje się Pani najlepiej?

– Lubię odwiedzać miejsca, w których jeszcze nie byłam. Wtedy prawdziwie odkrywam świat, poznaję ludzi. Pokochałam tajgę i choć tam mroźno, serdeczność mieszkańców topi serca i podgrzewa atmosferę. Jeśli jestem akceptowana przez „lokalną społeczność”, wszędzie czuję się znakomicie. I w namiocie, i w schronisku, i w pięciogwiazdkowym hotelu. Jestem jak taki brat łata.

Ludzie na ulicy często Panią rozpoznają?

– Często! Zazwyczaj mówią: „Ojejku, skąd ja znam ten głos, a tak... to pani Stalińska!” (śmiech). Kiedy byłam młodą kobietą, strasznie nie cierpiałam swojego głosu, ale teraz stał się moim atutem. Po prostu się z nim zaprzyjaźniłam.

Jakie ma Pani plany zawodowe?

– Obecnie metryka powoduje, że gram troszkę rzadziej i troszkę mniejsze role, ale nie mam żalu do życia. Cieszę się jak dziecko, że w ogóle mam jeszcze jakieś propozycje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz